Już wiem... albo i nie...
Moim pierwszym autem będzie najprawdopodobniej HONDA CIVIC (5 gen.). Zakochałem się w tym samochodzie. Ładnie wygląda, naprawdę podoba mi się z wyglądu, nawet bez żadnych modyfikacji, ma dobre osiągi, można w nim troche "dłubać", aby polepszyć wygląd i osiągi, itp.
A teraz kilka śmiesznych rzeczy:
Nie mam ANI grosza na ten samochód, ale co dzień przeglądam oferty na allegro, czytam forum o Civicu, już nawet zrobiłem sobie listę rzeczy, które dokupie po tym, jak nabędę to auto... i ściagnałem z neta instrukcje, która zawiera 1300 stron.
A żeby było jeszcze śmieszniej, to prawie wybrałem samochód dla ojca - SUZUKI SWIFT (mk3). W miarę duży, ekonomiczny, mało awaryjny.
A teraz kilka śmiesznych rzeczy:
Nie mam ANI grosza na ten samochód, ale co dzień przeglądam oferty na allegro, czytam forum o Civicu, już nawet zrobiłem sobie listę rzeczy, które dokupie po tym, jak nabędę to auto... i ściagnałem z neta instrukcje, która zawiera 1300 stron.
A żeby było jeszcze śmieszniej, to prawie wybrałem samochód dla ojca - SUZUKI SWIFT (mk3). W miarę duży, ekonomiczny, mało awaryjny.
Zawsze dużo marzyłem, ale nic z tych rzeczy nie potrafiłem spełnić. Teraz pewnie będzie tak samo... cóż... przynajmniej mam momenty radości z samych marzeń. Oczywiście nic nie jest niemożliwe, ale w moim życiu, wszystko to dzieło przypadku albo pecha... czyli zazwyczaj nic dobrego.
Przed chwilą matka ZNÓW przypominała mi o studiach. Tak mnie to wkurwia... Średnio raz na 2 tygodnie, przez ostatnie 2 miesiące, w moim domu przechodzi burza na ten temat, wszyscy się czepiają.
Mam rok w plecy, nie złożyłem żadnego podania o powtarzanie, a miałem na to czas od... lutego. Przynajmniej teoretycznie do końca września mogę jeszcze pojechać i coś tam wyjaśniać.
Niecierpie tego miejsca, mam na myśli studia. Nic dobrego mnie tam nie spotkało. Ciągły stres, jakieś durne ćwiczenia, dobieranie się w grupy, wypowiadanie się, itp. Pamiętam te dni, kiedy urywałem się już po kilku godzinach, chodziłem sam po mieście, przybity i smutny. Później nawet przestałem chodzić na obowiązkowe ćwiczenia - bo to one są tym, co mnie tak odpycha.
I tak było za każdym razem jak tam jechałem... więc wyeliminowałem to uczucie - od listopada 2006 wogóle nie jeździłem na zjazdy, przestałem pisać pracę licencjacką, itp. W dupie mam fakt, że to ostatni rok. W dupie mam to, że "inni postaraliby się bardziej". I mam w dupie te wszystkie nakazy, rozkazy i przekazy, że "trzeba być taki, jak inni", które w szczególności rozprzestrzenia moja matka, istota o niewielkim rozumku, która raczej mało rozumie, a już w szczególności mnie (albo być może to ja jestem taki ogranioczony i złośliwy, że tworze wokół siebie "warstwę ochronną").
Mam rok w plecy, nie złożyłem żadnego podania o powtarzanie, a miałem na to czas od... lutego. Przynajmniej teoretycznie do końca września mogę jeszcze pojechać i coś tam wyjaśniać.
Niecierpie tego miejsca, mam na myśli studia. Nic dobrego mnie tam nie spotkało. Ciągły stres, jakieś durne ćwiczenia, dobieranie się w grupy, wypowiadanie się, itp. Pamiętam te dni, kiedy urywałem się już po kilku godzinach, chodziłem sam po mieście, przybity i smutny. Później nawet przestałem chodzić na obowiązkowe ćwiczenia - bo to one są tym, co mnie tak odpycha.
I tak było za każdym razem jak tam jechałem... więc wyeliminowałem to uczucie - od listopada 2006 wogóle nie jeździłem na zjazdy, przestałem pisać pracę licencjacką, itp. W dupie mam fakt, że to ostatni rok. W dupie mam to, że "inni postaraliby się bardziej". I mam w dupie te wszystkie nakazy, rozkazy i przekazy, że "trzeba być taki, jak inni", które w szczególności rozprzestrzenia moja matka, istota o niewielkim rozumku, która raczej mało rozumie, a już w szczególności mnie (albo być może to ja jestem taki ogranioczony i złośliwy, że tworze wokół siebie "warstwę ochronną").
Wracając do studiów...
Jeśli przejdziesz jedną ulicą i dostaniesz po mordzie, to czy przejedziesz tam drugi raz? Być może, w nadzieji, że ich tam nie będzie. Ale zonk, bo drugi raz dostajesz po mordzie. Czy przejdziesz tam trzeci raz? Jeśli jesteś idiotą, to tak. Albo ktoś cie zmusi. Oczywiście bicie po mordzie, to tylko metafora.
Z własnej woli, nie mam zamiaru chodzić na te studia, przynajmniej teraz. A zmusić mnie mogą tylko przepisy. Chciałbym wziąć urlop dziekański... ale nie wiem czy dobrze potrafię zinterpretować przepisy uczelni, które mówią, że np. "trzeba mieć zaliczony semestr". OK, ja mam zaliczone, nawet 4, ale dwa ostatnie mam w plecy, urlop miałby się zaczynać wraz z rozpoczęciem nowego semestru, czyli wg. mnie wszystko jest OK, ponieważ nie proszę o urlop w środku roku, tylko przed rozpoczęciem semestru...
ehhh... mam tego dosyć.
BTW, przepraszam, że przez kilka tygodni link po prawej stronie - "Moje strony www" kierował na jakąś piepszoną japońską wyszukiwarkę. Tak to jest, jak się robi aliasy na gównianych i mało znanych serwisach, a do takich zacznę zaliczać www.ir.pl Chyba, że przywrócą mi alias, który niewiadomo czemu przestał przekierowywać na moją stronę.
A studia...Musisz mieć zaliczony ostatni semestr, żeby wziąć dziekankę. Ale po co jeść zupę mleczną, jak Ci po niej niedobrze, choć ponoć jest zdrowa? Rób to, co lubisz. To Twoje życie. Ale, kurna COŚ rób, co się matczysko uspokoi. Trochę :)
Dodaj komentarz