smutno...
Spotkania nie będzie...
To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe....
Nie prowadze tego bloga z dnia na dzień, wiec... wcześniej o tym nie napisałem. Kiedy nadszedł czas "negocjowania" miejsca spotkania, czasu, itp. przez dolny śląsk przewalała sie spora burza. Padało co dzień. I któregoś "burzowego dnia" moj brat siedział sobie na kompie (z przyzwyczajenia, nie wyłaczył), az tu nagle... BBBBBBBUUUUUMMMM!!!!!!
Piorun trzepnął nie daleko domu.
Spaliła mi sie karta sieciowa, i... przez kilka dni nie miałem internetu.
Napisałem jej bezmyślnego i strasznie popierdolonego (sory za słowo) SMSa, ze mnie juz nie bedzie...
heh... szczyt idiotyzmu.
Mogłem do niej zadzwonić.
Nie zadzwoniłem.
Powód ?
hmm... poczułem, że od momentu w którym ona mi zaproponowała te spotkanie, nasz kontakt sie powoli "urywał".
I tak było.
Od połowy miesiąca prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, bo ona cały czas gdzieś sie bawiła, itp. po prostu była ze znajomymi. A nawet jak była na kompie, to sie prawie nie odzywała.
Ale mniejsza o to.
Mimo tego mogłem zadzwonić, ale... ja juz taki jestem, że jak poczuje, ze coś jest nie tak, to... pesze się.
Trudno.
Taka wada charakteru.
Ona teraz jest na gorącej plaży, nad morzem, ze znajomymi.
Pytałem sie, czy możemy sie spotkać kiedy wróci, no ale...
Niestety.
Dzień przed wyjazdem powiedziała mi coś, a może raczej pochwaliła sie czymś...
Jak to zobaczyłem, to...
Pół godziny nie mogłem sie ruszyć.
Nie mogłem nic napisać.
Nic nie mogłem...
Nie wiem czemu to zrobiła.
Po prostu... tak mnie to zabolało, że... aż mi piepszone łzy pociekły.
Po tym wszystkim, zdałem sobie sprawę, że ja dla niej NIC nie znaczę, moje uczucia do niej są PUSTE, tak jak by do niej NIE DOCIERAŁY.
No i tak jest w rzeczywistości.
Przecież ona już ma o kim marzyć, myśleć...
I także cierpi przez niego...
Życie jest popier...dzielone jak 100 kilo gwoździ....