przemyślenia...
Cały czas szukam osoby podobnej do mnie.
Za każdym razem jak poznaje kogoś, kto ma ze mną mało cech wspólnych - stopniowo kończę taką znajomość.
To chyba naturalne.
Poza tym, często wpływają też na to inne rzeczy.
I np. źle sie czuje wśród ludzi, którzy lubią szaleć, non-stop sie bawić, wygłupiać, itp.
Tak sobie ostatnio zdałem spawę, że... NIGDY W ŻYCIU nie poznałem naprawdę samotnej dziewczyny.
Takiego zagubionego anioła...
Który potrzebuje kogoś, aby się nim opiekował, troszczył się, tęsknił.
I prawdę mowiac, w rzeczywistości chyba nie ma szans abym poznał taką osobę. Skoro nawet w internecie nie było mi dane.
To jest mój ideał dziewczyny... właśnie taka zagubiona, ciepła, romantyczna, acz kowiek znająca życie i cierpienie. Wrażliwa i spokojna... I oczywiśnie nie mieszkająca setki kilometrów ode mnie...
Nie wiem, czemu ludzie zawsze utożsamiają takie osoby z wiecznymi pesymistami, itp.
Przecież taka osoba może skrywać w sobie piękno i radość. Tylko po prostu życie nie dało jej szans, aby mogła to pokacać.
Tą szansą jest oczywiście ta druga połówka.
Czasami jak spaceruje po parku, po mieście, to widzę dziewczyny, idą wolnym krokiem, patrzą przed siebie, z twarzy emanuje taki spokój, delikatność...
Jakie są w środku - to juz ich tajemnica.
I czasami czlowiek mial by ochote podejść, pogadać, poznać... ale... strach, nieśmiałość biorą górę.
Z resztą, życie to nie amerykańska głupia komedia dla nastolatków, gdzie ładny chłopiec podrywa ładną dziewczynkę, idą na pierwszą randkę która zawsze kończy sie sexem...
A głupia telewizja tego uczy...
A gdzie te kila(naście) spotkań aby lepiej siebie poznać?
A gdzie te nieśmiałe pocałunki na pożegnanie?
Spacery w blasku księżyca?
Tęsknota?
Romantyczność ginie...
Ja nie pozwolę sie zepsuć. I każdej nocy będę ją wskrzeszał.
Nawet w samotności...
Nawet w takie noce, kiedy słyszę za oknem krzyki jakiś 18 nastoletnich pjanych kolesiów...